Żegnaj Atencjuszu :(
Życie znów pokazało swoje okrutne oblicze. Wierzyłam w to, że po tym co przeszedł Atencjusz teraz czekają go lata szczęśliwego życia. Niestety 28 kwietnia 2022 roku straciliśmy go bezpowrotnie.
Nie chcieliśmy dla niego życia w złotej klatce. Noce spędzał w domu, a za dnia wychodził jeśli tylko miał na to ochotę. Mróz, czy śnieg, nie ważne jaka byłaby pogoda i tak każdego dnia chciał obejść swój teren. Ciężko znosił czas, kiedy nie mógł wyjść z domu w czasie choroby, a nawet po narkozie, kiedy przywieźliśmy go z kastracji. Życie w stresie jakie wiódłby patrząc na swoje terytorium tylko z okna nie było dobrym rozwiązaniem. Od zawsze chadzał swoimi ścieżkami. Niestety nie ma czegoś takiego, jak bezpieczna ulica, okolica dla kota. Największym zagrożeniem jesteśmy dla nich my ludzie i nasze samochody.
Był czwartek, piękny słoneczny dzień. Pogoda dopisywała i ostatnio Atencjusz coraz więcej czasu chciał spędzać na dworze. Krzątałam się w kuchni przygotowując na wieczorne odwiedziny gości. Nagle zobaczyłam przez okno leżącego Atencjusza. Jeszcze wtedy nie wiedziałam co się stało. Dopiero później dotarło do mnie co przez ten czas działo się na ulicy i poskładałam wszystko w całość. Widziałam ten moment, a raczej biały samochód, który jadąc nagle odbił trochę na bok.
Widząc przez okno Atencjusza pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy, była taka, że ktoś go potrącił. Wtedy jednak miałam nadzieję, że tylko na chwilę się tam położył i zaraz wstanie. Zaniepokojona zapukałam w okno, nie zareagował, nie ruszył się. To nie było normalne. Wybiegłam do niego i stając nad nim zobaczyłam to, czego nigdy nie chciałabym zobaczyć. Uderzono go w głowę, polała się krew. Lewa gałka oczna wyskoczyła z głowy, język wysunięty, pyszczek w śmiertelnym grymasie. Nie oddycha, nie żyje i już nic nie mogłam zrobić. Wzięłam go na ręce nie chcąc, by leżał tam choćby chwilę dłużej i zaniosłam do ogrodu. Czas stanął, goście odwołani, nic w najbliższych dniach nie miało znaczenia…
Wielka rozpacz i smutek. Nie żyje nasz przyjaciel, członek rodziny, ktoś dzięki komu łatwiej było nie przejmować się naszym ludzkim zwariowanym światem. Ucieleśnienie radości i miłości na czterech łapkach. Miałam ochotę krzyczeć z bólu i bezsilności. To było, jak koszmar, niestety nie można było się obudzić. Z kolei przyroda w tych dniach “krzyczała” do mnie swym pięknem. To czas kwitnienia drzew, które wtedy wręcz eksplodowały kwiatami. Otoczenie tej cudnej przyrody tak bardzo kontrastowało z uczuciami, jakie były we mnie.
Myśl, że go nie ma była nie do zniesienia. Tak bardzo tęskniłam za naszym wspólnym czasem, naszymi zwyczajami, po prostu za Atencjuszem. Odtwarzałam filmik zapętlając go w kółko, żeby na chwilę spróbować się oszukać i poczuć, jakby tu był.
Tęsknię i kocham Atencjuszku!